O SOBIE

O NAS:

 

ANNA ZALEWSKA (PREZES FUNDACJI PRZYDROŻNE LEKCJE HISTORII)

Z wykształcenia jestem archeologiem i historykiem, o skłonnościach ko-konstrukcyjnych. Z zamiłowania jestem obserwatorem rzeczy doraźnych i jednostkowych. Wierzę, że to w nich kryje się szansa na ‘dotknięcie’ tego, co istotne.  Podziwiam tych, którzy myślą nieschematycznie i szanują tych i to, co wymyka się prostym diagnozom i kategoryzacjom, co wymaga wysiłku  – by zostało w pełni (na miarę aktualności) docenione.

 

JACEK CZARNECKI (CZŁONEK ZARZĄDU FUNDACJI PRZYDROŻNE LEKCJE HISTORII)

Z wykształcenia jestem polemologiem (od greckiego polemos -wojna) specjalizującym się w konfliktach małej i średniej intensywności a głównie w konfliktach niesymetrycznych – działaniach partyzanckich i terroryzmie.  Zawodowo pracuję jako dziennikarz (15 lat byłem korespondentem wojennym relacjonującym konflikty w Europie Afryce na Bliskim Wschodzie i w Azji). Z zamiłowania od 40 lat zajmuję się sprawami wojskowości i historii konfliktów zbrojnych( raczej tych nowożytnych). Lubię myśleć, że jestem obserwatorem rzeczy ulotnych i dziwnych.

ArcheoPRESSja z mojego punktu widzenia to witryna, która pozwoli zobaczyć innym właśnie to, co  ulotne i dziwne, pomoże dowiedzieć się czegoś o zapomnianych bitwach, o zanikających, zapadłych pod ziemię, lub całkiem dobrze widocznych, ale zawsze fragmentarycznych / nie w pełni czytelnych świadectwach historii – naszej historii.

Chciałbym,

żeby ArcheoPRESSja była miejscem spotkań ludzi, którzy tak jak MY chcą podzielić się wiedzą o rzeczach, czy miejscach ulotnych i dziwnych; by  była  swego rodzaju „portalem pamięci” i „wirtualną gazetą o przeszłości i naszym do niej stosunku„.

Dziś nie wiemy jeszcze, jakie środki komunikacji będą używane za 20, 50 czy 100 lat. Możemy jednak zakładać, że tak jak nasi przodkowie spisywali dzieje w księgach z myślą o potomnych, tak MY powinniśmy pozostawić po sobie przynajmniej część tych informacji, które dziś  wydają nam się istotne, które publikujemy  m.in za pomocą Internetu. Będą one dla naszych wnuków źródłem informacji o naszej historii, o jej pozostałościach oraz o naszym stosunku do nich. Archeopressja może być swego  rodzaju wirtualnym „powrotem do przeszłości” i zapisem „ku przyszłości”.

 

ANNA ZALEWSKA:

Najuczciwiej byłoby napisać, że jestem archeologiem niekopiącym, lub ściślej kopiącym nieczęsto (co czyni mnie „nie archeologiem” w odbiorze niektórych archeologów). Decyzję o takiej postawie wobec archeologii podjęłam ponad dekadę temu dość raptownie, na widok ‘brania na sztych’ (tj. wykopywania z pogwałceniem wszelkich zasad metodycznych i bez żadnych skrupułów) pochówku ciałopalnego, na jednym z wielkich przedinwestycyjnych wykopalisk. Od tego czasu nie chciałam być uczestnikiem  sytuacji, w których archeolodzy tylko udają, że ich działania są trafne, zasadne i moralne. Szczęśliwie są to sytuacje choć powszechne – nie notoryczne.

Choć dostrzegam wartościowe, etyczne i w pełni adekwatne (pod względem moralnym poznawczym i społecznym) działania archeologów – to  niezmiennie uważam, że kopanie to „patologia archeologii”.

Nie jest to postawa popularna, ale nie jest też odosobniona. Skutkuje ona założeniem, że powinniśmy pozostawić w ziemi, to co w niej spoczywa – tak długo jak to jest możliwe. W zamian, powinniśmy się zająć bardziej wnikliwie i z większą troską i atencją tym, co już zostało z ziemi wydobyte.

Ta znojna powinność pochylania się z szacunkiem i oddaniem, nad już wydobytymi materialnymi świadectwami czasów minionych, postrzegana jest jednak jako  mniej ekscytująca (i mniej satysfakcjonująca, np. niewystarczająco  profitogenna), niż eksploracja archeologiczna.

Nie dziwi mnie ekscytacja pracami terenowymi, kopanie jest bowiem jak nałóg. To co porusza to dotykanie szczelin czasu, odgadywanie tego, co pod i co nad, moc ‘sprawcza’ jaką przypisujemy sobie ustanawiając obrazy rzeczywistości minionej, głos decyzyjny w kwestii ustalanie relacji zalegania i ich znaczeń. To również  osobliwe piękno materialnych fragmentów przeszłości,  a także zapach wilgotnego czarnoziemu lub suchego lessu w pełnym słońcu i ich sugestywna namacalność pod palcami, poczucie satysfakcji, gdy dzięki kilku precyzyjnym ruchom, rodzi się widok i kontakt z tym, co staje się w tej ulotnej chwili tak bliskie, niesamowite i choć  tak odmienne – to  pozornie dostępne.

Trudno się oprzeć pokusie eksploracji, a zrozumie to tylko ten, kto z premedytacją i w ‘ciągu’ poszukiwania, odda się temu pragnieniu i spełni się w nim.

Skłonność do czerpania satysfakcji z sytuacji, w których w mozolnym procesie doświadczania przekazu materii, przebarwień, obiektów, kruchości i informatywności rzeczy – jest mi bliska. Radość z dostrzegania sensu, w tym co ulotne i jedyne w swoim rodzaju – jest mi znana.  Nadzieja na satysfakcję płynącą z samodzielnej lub wspólnej z współbadaczami precyzyjnej dokumentacji i na szansę odkrywczej interpretacji, a potem sugestywnej re-prezentacji – jest  mi bliska i droga.

Opieram się ‘kopaniu’. Choć nie zawsze skutecznie.

‘Kopię’ (używam metod archeologicznych, uprawiam archeologię terenową etc.)  w sytuacjach, które postrzegam jako sytuacje ‘wyższej konieczności dziejowej’ . Czynię tak:

gdy zakładam, że może to się odbyć po najmniejszej linii oporu (materii), z pominięciem istotnych elementów eksploracji, że bez ingerencji archeologa – zniszczone zostanie to, co ważne lub potencjalnie informatywne i wnoszące coś istotnego (do naszej kondycji ludzkiej). Nie jestem jednak zwolenniczką archeologii kompulsywnej, dostosowywanej do warunków doraźnych, determinujących o jak najszybszym, jak najtańszym wybraniu z ziemi tego, co uznane zostaje za ‘przeszkodę’.

Rozumiem jednak i popieram niektóre działania archeologii interwencyjnej / „ratowniczej”, np. w odniesieniu do ratowania tego, co popaść może m.in. w odmęt „czarnej archeologii” czy w spong materialnej struktury inwestycji budowlanej,  cmentarnego chodnika czy ławki.

Szukam sposobów na czynne zaangażowanie się w badania terenowe, również wówczas, gdy dochodzę do wniosku, że to co jest z różnych względów (często szlachetnych i wzniosłych, często podłych i nieetycznych) wydobywane z ziemi, zyskać może (i poznawczo i społecznie) na tym, że będzie z niej podejmowane  z użyciem optymalnych (w danych warunkach) metod archeologicznych.

Innymi słowy, gdy temu co spoczywa (bądź zalega) w ziemi,  grozi brutalne, krótkowzroczne, często koniunkturalne (zawsze zatracające wiele informacji) wyrwanie z łożyska ziemi – opowiadam się za tym, by materialne ślady – jeśli już muszą być podejmowane –  były otaczane refleksją i troską w sposób możliwie wartościowy. Wówczas opowiadam się za formułą archeologii interwencyjnej i maksymalnie uspołecznionej, której azymut wyznacza społeczna zasadność działań.

Do takich obszarów, zaliczam prace ekshumacyjne – które mogą nieść  jednym „ukojenie” innym, ból i rozterkę, które dla jednych będą „archeo-terapią”, dla innych „nekrofilią”.  To bardzo trudne zagadnienie. Mam w tyle głowy opinię jednego z moich Mistrzów intelektualnych, że zmarłym należy się spokój. Sama też czuję, że często szczątki i Ich rzeczy (po)radzą sobie bez nas, lepiej niż z nami.

Decyzja o wydobywaniu na światło dzienne tego, co  znalazło swoje miejsce w bezpiecznym łonie ziemi (jeśli to łono jest bezpieczne!) jest tożsama z wzięciem odpowiedzialności za to, co zostaje wydobyte.

Jeśli ta odpowiedzialność jest konstruktywna, jeśli szczątkom zapewni się godność, a tym, którzy postrzegają je jako istotne/ sprawcze zależy na ich przemieszczeniu np. w kontekst godnego pochówku, przywrócenia tożsamości – to w moim odczuciu, uzasadnia to naszą ingerencję w archiwum ziemi. Ale wymaga to zawsze zarówno myślenia retrospektywnego jak i prospektywnego.

***

Poprzez przekaz archeopressji chciałabym odnieść się do tego aspektu siebie, który określić mogę np. następującymi słowami:

Jestem humanistką, archeologiem i historykiem, uczestniczką kilku ‘wspólnot pamięci’, sprawcą i pokłosiem licznych (bardziej lub mniej zamierzonych i uświadomionych) interakcji z rzeczami, w tym z materialnymi pozostałościami przeszłości.

Sądzę, że jako archeolog powinnam troszczyć się o ludzi i o rzeczy, zarówno tych słyszalnych (marginalizowani nie zawsze idą w parze z tymi najlepiej słyszalnymi) jak i  o niemych świadków przeszłości, o układy warstw-informacji, którym, po naszych w nie interwencjach – nie da się już przywrócić ich pierwotnej mocy. Owszem, bywa, że ta moc „wtórna” (nadawana z naszym udziałem) wydaje nam się (aktualnie) bardziej sprawcza.

Mam kłopot z tym, że często bezrefleksyjnie, jako archeolodzy rościmy sobie prawo do decydowania o tym, co dla rzeczy lepsze, co dla społeczeństwa, wspólnot pamięci, jednostek istotniejsze. Bywa, że kierują nami racje, które wydają się zasadne. Jednak nie zawsze.

Czasem,   rzeczy narzucają nam swoje racje, skłaniając nas, mobilizując do takich, a nie innych działań, zadań, zachowań.  Stajemy w trakcie badań terenowych w konfrontacji z tym, co od nas nie do końca zależne. Również jednak wówczas odpowiedzialność spoczywa na nas – żywych.

Archeologia to ryzykowne zajęcie.

To zajęcie odpowiedzialne, brzemienne w skutki, dające szansę na dowiedzenie się kim jesteśmy i dlaczego jesteśmy jacy jesteśmy. Nie zawsze jest to wiedza piękna i budująca.

Mimo to postrzegam ją (choć mogę się w tym mylić) jako pożyteczną.

So far, so much….

 

Dorobek naukowy vide:

https://umcs-pl.academia.edu/AnnaZalewska


Leave a Reply

*

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.